Powieść z rapem w tle? Ok, biere. Tak pomyślałem, gdy spłynęła do mnie oferta zrecenzowania tej książki. Co prawda, miałem mieszane uczucia, bo obawiałem się momentów tak żenujących jak Kabaret OT.TO zakładający marynarki na drugą stronę i parodiujący rap, ale mogło być też świetnie, tym bardziej że autorem „Dwóch świątyń” jest 27-letni pisarz. Sam podjarany jeszcze serialem „The Get Down” uwierzyłem, że i w Polsce rap może zawitać na salony.
Głównymi bohaterami książki są dwaj młodzi ludzie. Marcin to stereotypowy młody ambitny przedsiębiorca, który dla kariery poświęca wszystko. Perfekcjonista zdobywający czego dusza zapragnie, zostawiający zawsze wysokie napiwki, typowy zapatrzony w siebie buc, który na wszystkich patrzy z góry, wiecie, o co chodzi. Drugi gość – zdecydowanie bardziej interesujący dla was i dla mnie – to Piotrek, zupełne przeciwieństwo Marcina. Ten z kolei w życiu ma pod górę. Musi pomagać rodzicom, którzy ledwie wiążą koniec z końcem, spaceruje, obserwuje i jara się rapem. Raczej tym starym – jego klimaty to m.in. Szad, Molesta i Paktofonika, jakby zatrzymał się w śledzeniu sceny lata temu.
Obaj wpadają na siebie na pierwszych stronach książki. Biznesmen brudzi sobie wycackany garnitur i musi iść się przebrać, a przedtem jeszcze wyzywa zasłuchanego w polskim rapie Piotrka od meneli.
Zanim przejdę dalej – jak myślicie, jak skończy się ta książka? Bo ja wiedziałem już wtedy.
O fabule nie będę się rozwodził, bo jest do bólu stereotypowa. Wzloty, upadki, niespodziewany sukces, woda sodowa, kłótnie, problemy w relacjach z ludźmi – to wszystko jest tak przejrzyste, że zgrzytają zęby. Przeżyłbym jednak tę historię, gdyby przyciągał klimat książki, gdyby oba te światy, te „świątynie”, były skonstruowane w przekonujący, zbliżony do realizmu sposób. Gdy jednak czytam o Piotrku, który „przypadkowo” natyka się na plakat o bitwie freestyle’owej i chce wziąć w niej udział zapala się lampka. Gdy okazuje się, że brakuje mu paru złotych na wejście, już wiem, że te pieniądze jakoś zdobędzie i zaczynam zastanawiać się, czy autor ma mnie za idiotę. I gdy w końcu Piotrek znajduje te brakujące pieniądze na ulicy, wchodzi na swoją debiutancką bitwę i wygrywa ją w cuglach to wiem, że ciężko będzie dobrnąć do końca tej powieści.
Zresztą mam dla Was kilka fragmentów, które mówią o „Dwóch świątyniach” wszystko:
Sytuacja nr 1 – Piotrek po bitwie freestylowej
Kasia (…) dała mu nawet dwa buziaki, a przy okazji swój numer na serwetce z odciśniętą czerwoną pomadką. Piotrek chodził dumny jak paw na sterydach, jakby to było większym sukcesem niż wygranie jakiejś tam bitewki.
Nie wiem, kto tam teraz króluje we freestyle’u, ale wyobraźcie sobie sytuację, w której Filipek wygrywa battle, a potem bierze od dziewczyny numer na serwetce. Przecież takie wydarzenie byłoby ultrabeką zarówno dla samego zainteresowanego, jak i dla jego kumpli. I nie chodzi o to, że raperzy są nieromantyczni, ale kto w dzisiejszych czasach bierze numer na serwetce i która dziewczyna odciska jeszcze na niej pomadkę? It’s so 1999.
Sytuacja nr 2 – Piotrek spaceruje po mieście, spotyka gościa, który pije samotnie piwo, zaczynają rozmawiać i na wstępie padają takie słowa
Miło mi poznać. Wiesz, wyglądasz jak wrak człowieka i zastanawia mnie bardzo, co sprawiło, że młoda osoba, bo na taką wyglądasz, doprowadziła się albo została doprowadzona do tego stanu.
No świetny wywód młodego freestyle’owca, naprawdę. Takie słowa mogłaby wypowiedzieć pani pedagog, kurator albo ksiądz, ale młody raper? Naprawdę? I znowu nie chodzi tu o to, że MCs nie potrafią złożyć zdania wielokrotnie złożonego, ale żaden z nich nie mówi w takim formalnym stylu.
Sytuacja nr 3 – Piotrek pisze tekst
Kipiąc energią, siadam nad kartką biorę do ręki długopis i… pustka. Cały ten kipisz staje się bezkształtną paćką, z której nie jestem w stanie wyłowić chociaż jednego sensownego słowa. Kiedy już usiądę do pisania, to ślęczę nad pustym zeszytem, po czym wściekły kładę się spać, będąc w tym samym miejscu, co kilka chwil wcześniej.
Zarzut ten sam co wyżej. To totalnie nienaturalny monolog. Małolat i Mes zresztą mówili, że inaczej pisze się hip-hopowe kawałki. No i ten zeszyt rymów. Klasyk. Piotrek ma jakiś swój, ale potem dostaje jeszcze jeden w prezencie od dziewczyny.
Sytuacja nr 4 – przygotowanie do bitwy freestyle’owej
Co by ci polscy freestyle’owcy zrobili bez dobrych kobiet. Ani kanapki, ani piwa, ani pociągu by nie ogarnęli. W ogóle ten styl pierwszego akapitu…
Sytuacja nr 5 – niesympatyczny Zeus
Ach, ten Zeus. Raz propsuje, za drugim razem jest bardzo niesympatyczny. Generalnie fajny zabieg z wpleceniem prawdziwych MCs do powieści, ale… no komicznie to wygląda. Tak jak w sitcomie, gdy pojawia się znany aktor, który gra samego siebie, a wszyscy wokół niego skaczą.
Podobnych scen można znaleźć na pęczki, ale irytują też drobnostki np. faceci wypowiadają co chwila mega irytujące słowo „piwko”, na „browara” chyba nigdy nie idą, a nasz freestyle’owiec po czteropaku zazwyczaj jest pijany jak bela. Skupiłem się zresztą tylko na wątku rapera, a myślę, że ludzie ze światka biznesu mieliby podobny ubaw czytając o przebojowym Marcinie i jego podbojach miłosnych.
Tyle dobrego w tej książce, że można ją przeczytać w kilka godzin. Chociaż to i tak strata czasu. Chyba już nawet nie muszę dodawać kolejnych epitetów. Przeczytajcie sobie jeszcze raz podane wyżej cytaty i sami będziecie wiedzieli, żeby trzymać się od „Dwóch świątyń” z daleka.